piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 2




Poranki zawsze są najgorsze, ale tym razem jest okropnie. Ten sam koszmar w ten sam dzień tygodnia, co zwykle.
Siedzę pod wielkim drzewem. Czuję na plecach chłód dochodzący od strumyka znajdującego się zaraz za mną. Ale nie jest mi zimno. Blask księżyca pada na moją twarz. Mam wrażenie, że znam to miejsce bardzo dobrze, jakby od urodzenia. W pewnym momencie słyszę czyjeś kroki i orientuję się, że bardzo się boję. Tym razem było inaczej. Sen trwał dalej. Ktoś zbliżał się do mnie i czułam wielkie niebezpieczeństwo mimo to nadal siedziałam na zimnej i mokrej od rosy trawie. 
Przyspiesza i mogłabym zobaczyć jego twarz, ale budzę się w ostatnim momencie zlana potem. Moje włosy są potargane a klatka piersiowa unosi się tysiąc razy na minutę. Mam wrażenie, że wybudziłam z najgorszego koszmaru, jaki kiedykolwiek mi się przyśnił, chociaż nie działo się w nim nic strasznego. 
Przecieram dłońmi twarz, by pozbyć się potu, po czym wyskakuje z łóżka, nawet go nie ścieląc.
Obciągam swoją starą, wyblakłą bokserkę na szarego koloru majtki. Tak od wielu lat wygląda moja pidżama. 
Schodzę po schodach nadal będąc w szoku. Słyszę, że Nancy krząta się po kuchni parząc kawę i smażąc bekon. Na myśl o jedzeniu robi mi się nie dobrze. 
Wchodzę do kuchni od razu zwracając swoją uwagę Nancy. 
- Ile razy mogę cię wołać? – pyta wściekła i nalewa kawy do mojego kubka z napisem „I Love Philly” 
- Miałam głęboki sen – odpowiadam niemrawo i sięgam po gorący kubek.
- Ten sam? – odwraca się do mnie i kładzie dłoń na biodrze. 
Przystawiam naczynie do ust i kiwam głową.
- Tym razem ktoś szedł w moją stronę – zaczynam opowiadać, ale staram się robić to wielkim ogółem. – Bałam się.
Mina Nancy mówi, że jest zmartwiona. Kobieta przejeżdża kciukiem po dolnej wardze, ale milczy.
- To tylko sen – kwituje i wraca do swojej poprzedniej czynności.
Mam wrażenie, że chce powiedzieć coś więcej, ale się powstrzymuje.
Postanawiam nie drążyć tego tematu, bo nie mam na to ochoty. Bez słowa wracam do swojego pokoju i podchodzę do szafy.
Ciuchy nie są jeszcze poukładane i za bardzo nie wiem, gdzie co mam, więc wyciągam pierwsze lepsze czarne jeansy z dziurami na kolanach i poprzecieraną brązową koszulkę z Ramones na ramiona. 
Sądząc po pogodzie za oknem będzie mi zimno, dlatego zarzucam na siebie skórzaną ramoneskę. 
Na myśl o pierwszym dniu szkoły czuję narastający ból w podbrzuszu. Pierwszy raz zmieniam szkołę. Nie wiem, jak wszyscy mnie przyjmą. Uczniowie i nauczyciele… Mam 17 lat i trudno w tym wieku nawiązać kontakt. Przynajmniej ja mam takie odczucie. Muszę jakoś przeżyć. Zawsze może być gorzej.
Siadam przy toaletce i rozpuszczam włosy. Dałabym wszystko, żeby wyglądać, jak nie ja. Oliwkowa karnacja, duże brązowe oczy. Czarne grube brwi i jasnego koloru małe usta. Kiedy rozciągają się w uśmiechu na podkreślają kości policzkowe, co raczej jest jedyną zaletą.
Poza tym mogłabym być wyższa. Metr 67 w kapeluszu i 52 kilogramy wagi. 
Biust też mógłby być większy. Na tyłek nie narzekam.
Rozczesuje pojedyncze kosmyki włosów, po czym związuje je w luźnego kucyka, zostawiając pojedyncze kosmyki włosów po bokach. 
Nakładam na powieki czarny eyeliner tworząc tzw. „kocie oko” i pudruje policzki, nos i czoło. Przejeżdżam po ustach bladoróżową szminką i odstawiam kosmetyki pod lusterko.
Wstaje od toaletki i ostatni raz sprawdzam, czy zabrałam wszystkie książki do torby. Zakładam ją na ramię i schodzę na dół. 
Nancy rozmawia przez telefon, więc jedynie jej macham i wychodzę.
Na ganku sprawdzam godzinę i okazuje się, że mam jedynie pięć minut do rozpoczęcia pierwszej lekcji.
Oblewa mnie fala gorąca, ale rzucam się do biegu. 
Powinnam była wyjść o wiele wcześniej ze względu na to, że nawet nie wiem, gdzie ta szkoła się znajduje. Z tego co mówiła Nancy niedaleko za rogiem.
Czuję, że biegnę bardzo szybko, kiedy widok zlewa się w jedno. Intuicja podpowiada mi, że powinnam skręcić w lewo. Przebiegam przez ulicę i to robię.
Szkolny budynek od razu rzuca się w oczy. Dobiegam do niego w sekundę i nawet nie czuję się zmęczona.
Uczniowie siedzący na murku zeskakują z niego i wchodzą do budynku. 
Sprawdzam godzinę i okazuje się, że biegłam tu niecałą minutę. To niemożliwe! 
Moje oczy robią się, jak spodki. Spacerem mogłabym iść tu dziesięć minut, a biegiem jakieś pięć. Na pewno nie w minutę.
Dochodzę do wniosku, że mój zegarek jest zepsuty i źle działa. Okazuję się, że się mylę. W telefonie wskazuje tą samą godzinę.
Zaczynam ciężko oddychać i czuję wypieki na policzkach. Zdejmuje kurtkę i wchodzę do placówki. 
Moim celem odnalezienie jest łazienki. Nie zajmuje mi to długo. 
Przeglądam się w lustrze w obawie, że moja twarz jest okropnie czerwona. Tak nie jest. 
Nagle czuję, że wysiadam z energii. Moje nogi robią się, jak z waty i odmawiają posłuszeństwa, tak samo jak ręce. Dochodzę do siebie po tym dziwnym wydarzeniu. Nigdy nie byłam dobra w sporcie, nawet go nie lubiłam. Więc jakim cudem tak szybko biegłam? 
- To męska toaleta – odzywa się głos za mną.
Pod wpływem jego dźwięku podskakuje. Odwracam się do nieznajomego. 
Kiedy widzę jego twarz moje palce u rąk się zatrzęsły. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o niebieskich oczach. W jego wardze zauważam czarny kolczyk.
Jego oczy bacznie skanują moją postać. Wyczytuję w jego spojrzeniu zaskoczenie i ciekawość. Jakby już kiedyś mnie gdzieś widział. 
- Musiałam się pomylić – mamroczę pod nosem i poprawiam torbę na ramieniu.
Mój wzrok przyciąga jego tatuaż na ramieniu. Wygląda jak krzyż z półokrągłą obręczą łączącą dwa ramiona. Obejmuje cały biceps i był wyraźny, i czarny. 
Dziwię się, że w liceum pozwalają uczniom robić sobie tatuaże i piercing. Oczywiście sama nie jestem święta. Pomińmy fakt, że ja również mam mały kolczyk w nosie, ale on jest mało widoczny. 
- Jesteś tu nowa, to zrozumiałe – stwierdza nie odrywając od mnie wzroku.
Tą dziwną rozmowę przerywa dzwonek na lekcje. Patrzę na niego po raz ostatni, po czym wymijam go w wyjściu.
Kompromitujące na całego. Jak mogłam nie zauważyć, że to męska toaleta? 
Jestem za bardzo rozproszona i rozemocjonowana. 
Kieruję się do klasy biologicznej, która znajduje się na pierwszym piętrze. 
W ostatniej chwili zdążam do klasy przed nauczycielem.
Wszyscy zdążyli już zająć swoje miejsca. Typowa amerykańska szkoła.
Od razu można wszystkich poznać. Napakowani w bejsbolówkach, czyli szkolna kadra footballu. Dziewczyny na jedenastocentymetrowych obcasach i okropnie długich tipsach, plastik-fantastik. Nerdy siedzące w książkach obawiając się kartkówki. A na końcu ci nawet normalni, rozmawiający i żartujący między sobą.
Widzę jedno wolne miejsce w przed ostatniej ławce od okna. Brunetka o jasnej karnacji stuka długopisem o swój bordowy zeszyt. W uszach ma słuchawki.
Przeciskam się między nią i zajmuję miejsce na wysokim krzesełku. 
Ma lekko wydęte usta, ciemne brwi i błękitne oczy. Kości policzkowe zaznaczyła delikatnie różem, a usta pomalowała błyszczykiem.
Jest bardzo ładna. 
Kiedy w końcu mnie zauważa wyjmuje słuchawki i chowa je do torby.
- Zajebiste buty! – komplementuje moje czarne oficerki. – Widziałam cię wczoraj. Wprowadziłaś się dom obok mnie. 
W jej oczach naprawdę widzę podniecenie. Nie wiedząc, jak powinnam się zachować jedynie posyłam jej uśmiech i kiwam głową.
- Leslie – wystawia swoją smukłą dłoń.
- Kayla  – ściskam ją i milknę widząc, jak nauczyciel zajmuje swoje miejsce za biurkiem.
- Jestem tak samo niezadowolony, że spędzimy kolejny rok razem, moi drodzy – mówi i ucisza uczniów klaskiem dłoni. – Więc dajmy sobie jeszcze na wstrzymanie i obejrzyjmy film o wielorybach.
- I tak przez kilka dni – szepcze mi do ucha Leslie z cwaniackim uśmieszkiem na ustach.


*

W końcu nadszedł czas lunchu. Zabieram swoje rzeczy z ławki w Sali od fizyki i pakuje je do torby. 
Niestety tą lekcje byłam zmuszona przesiedzieć sama. Leslie postanowiła się urwać z fizyki i poszła do pielęgniarki. Brunetka jest bardzo pozytywną osobą i niezwykle optymistyczną. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ona. Kogoś tak zakręconego.
Kiedy wchodzę do kafeterii bucha na mnie gorące powietrze. Gwar w środku jest nie do zniesienia.
Staję w kolejce po sałatkę i równocześnie rozglądam się po Sali szukając wolnego miejsca. Nie znajduje żadnego wolnego, więc kiedy odbieram tacę z lunch’em udaje się na zewnątrz.
Stoliki na dworze zajmują zdecydowanie normalniejsi ludzie z różnych klas. 
Zauważam Leslie przy stoliku razem z inną dziewczyną o ciemnej karnacji i brązowych włosach. Leslie macha do mnie gestem zaprasza mnie do stolika. Uśmiecham się do niej i zmierzam do ich stolika.
- Hej, Kay– brunetka wkłada sobie frytkę do ust i popija dietetyczną colą. – To Sophie i jej brat Dell.
Mulatka pokazuje swoje białe zęby w szczerym uśmiechu i podaje mi dłoń. To samo robi jej brat. 
- Co do chuja? – słyszę i automatycznie odwracam się do tyłu. 
Rozglądam się na wszystkie strony, bo nie mam pojęcia skąd dochodził ten głos. 
W końcu orientuje się, że to jeden z chłopaków siedzących przy stole nieopodal. Jestem niemal pewna, że to chłopak w lekko kręconych blond włosach, które podtrzymane ma czerwoną bandamą. Obok niego siedzi ten sam chłopak, którego spotkałam dziś w toalecie oraz jeden o karnacji azjatyckiej i inny z zielonymi włosami. 
Blondyn patrzy na mnie skonsternowany, co wprawia mnie w lekkie zakłopotanie, więc odwracam się do towarzyszy.
- Słyszeliście? – pytam nowych znajomych i wskazuje dyskretnie widelcem na ich grupkę.
Odszukują ich wzrokiem, a po chwili Leslie klepie mnie po ręce.
- Nie gap się tak – karci mnie i udaje, że ich nie zauważa.
- Nie słyszałaś, co do mnie powiedział? – dziwię się i poprawiam luźnego kucyka.
- Jak mamy słyszeć, skoro siedzą kilka stolików dalej. Jest zbyt głośno – zauważa siedzący obok mnie Dell. 
Less i Sophie przytakują chłopakowi, co sprawia, że po raz kolejny w tym dniu gubię się.
Jestem pewna tego, co słyszałam. I wiem, że powiedział to do mnie. Zdaję sobie sprawę, że faktycznie siedzą dosyć daleko i nie jest możliwe, żebym ich usłyszała, ale naprawdę słyszę. 
Słyszę wszystko dokładnie, co do słowa, kto, co mówi i nikt mnie nie powie, że się mylę.
- Może się przesłyszałaś – Sophie wzrusza ramionami i posyła mi ciepły uśmiech. 
Kiwam głową chociaż wiem, że jest zupełnie inaczej. Jestem pewna, że on to powiedział i to do mnie. Postanowiłam jednak nie drążyć tego tematu. 
Dyskretnie spojrzałam na nich. Blondyn o kręconych włosach nadal na mnie patrzył. Jeszcze nigdy nie byłam tak skrępowana, jak wtedy.
- Ten który się na ciebie patrzy to Ashton Irwin – mówi Leslie przeżuwając. – Siedzący obok Luke Hemmings.
- Największe ciacho w budzie – wtrąca Sophie ze śmiechem.
- Brunet –Calum Hood – kontynuuje Less. – I na koniec Michael Clifford. Wszyscy chodzą do czwartej klasy tylko na różne profile.
- Z Michaelem chodzę na fizykę i francuski – przerywa Dell. – Totalny pajac. Oni wszyscy.
- Czemu? – pytam unosząc brew.
- Są dziwni – Sophie przewraca oczami. – Nikt nic o nich nie wie. Nauczyciele o nich nie wspominają to wszystko jest… Po prostu dziwne.
- Spotkałam dzisiaj Luke’a – mówię, ale oszczędzam szczegółów.
Dziewczyny wytrzeszczają oczy, a Dell unosi brwi. 
- Rozmawiał z tobą? – pytają w tym samym momencie.
Kiwam głową i upijam łyk Coli z puszki. Patrzą po sobie zdziwione, ale nic więcej nie mówią. Jestem im za to wdzięczna.



*

Kiedy lekcje się kończą postanawiam pójść na plażę. W końcu od dawna tu nie byłam. Nie pamiętam, jak to jest słyszeć szum oceanu. Pogoda nie zachęca do tego, żeby siedzieć nad wodą, ale to mnie nie zniechęca.
Dochodzę do końca ulicy i wchodzę na górkę pokrytą piaskiem i gdzieniegdzie trawą. Za górą widzę piękny widok. 
Ocean wydaję się nie mieć końca. Wprawia mnie to w zachwyt. Jestem oczarowana tym miejscem.
Schodzę ostrożnie z górki i podchodzę bliżej wody. Nie zamierzam jej dotykać, bo jestem pewna, że jest lodowata. 
Wiatr rozwiewa moje włosy, burząc fryzurę. Siadam na piasku i wyjmuję paczkę papierosów, którą skradłam Nancy. Ma ich wiele, więc nie zauważyła, że jedna zniknęła. W środku są tylko dwa ostatnie. Nie zorientowałam się, kiedy uzależnienie przejęło nade mną kontrolę.
Zaczynam rozmyślać nad swoim życiem. Jakby wyglądało gdybym była teraz z rodzicami? Nancy oszczędza mi szczegółów, co do mojej rodziny. Podobno nie mam rodzeństwa. Kiedy pytam się o rodzinę od strony taty mówi mi, że dobrze ich nie znała i nie wie, czy ktoś jest mną zainteresowany. Wiem, że to kłamstwo, ale nie zagłębiam się w to. To okropne nie mieć rodziny. Nancy jest dla mnie wszystkim. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby jej zabrakło.
Wypalam do końca papierosa i postanawiam wracać do domu. 
Na lodówce zastaję kartkę, którą zostawiła mi Nancy. Jest na niej napisane, że wróci na kolacje. 
Wzdycham pod nosem i rzucam torbę na kanapę. Jestem pewna, że uda mi się tu szybko zaaklimatyzować. Przecież to moje miasto rodzinne, tu się urodziłam i wychowałam. Ale nie czuję tego. Nie pamiętam nic z okresu dzieciństwa. Żadnych wspomnień z rodzicami. Widziałam jedynie kilka zdjęć, które pokazała mi Nancy. Trzyma je w swoim gabinecie…
Wiem, że nikogo nie ma w domu, ale z jakiegoś powodu rozglądam się, po czym idę po schodach na piętro do gabinetu. 
Drzwi mają szklane okienko, można zobaczyć środek gabinetu, tak jak przez okno w ścianie.
Naciskam klamkę, ale okazuje się, że drzwi są zamknięte. Widzę, że już się rozpakowała. Nigdy nie pozwala mi wchodzić do jej gabinetu. Uważa, że naruszam jej prywatność i obraca to w żart, ale ja wiem, że coś ukrywa. 
Zastanawiam się, gdzie może być ukryty klucz i pierwsze, co wpada mi do głowy to pod wycieraczką, ale nie ma go tam. 
Moją uwagę zwraca panel, który jest bardziej uniesiony, niż pozostałe. Naciskam na niego dłonią i ku mojemu zdziwieniu podnosi się do końca. W środku leży miedziany klucz.
Jestem zaskoczona i nie wiem, co mam o tym myśleć. Odkładam to na później. 
Wsadzam klucz do zamka i przekręcam go. Drzwi ustępują.
Mam na sumieniu naruszanie prywatności Nancy, ale przecież ona też nie jest święta. Nie mam dwunastu lat i potrafię rozróżnić, kiedy kłamie, a kiedy nie. 
Ciekawość przezwycięża. 
Wchodzę do środka. Krzywię się, kiedy panele skrzypią pod moimi butami. Jestem pewna, że w domu nikogo nie ma. Uspokajam się i podchodzę do komody. Otwieram pierwszą szufladę, ale nic ciekawego tam nie znajduję. Faktury i rachunki. Interesują mnie zdjęcia. 
Podchodzę do regału z książkami. Z reguły wyciągam te najgrubsze i tak samo robię teraz. 
Kiedy otwieram książkę wypada z niej kilka zdjęć. Bingo!
Kucam na podłogę i przeglądam fotografie. Zdjęcia są zniszczone i wyblakłe, ale wyraźne. Pierwsze przedstawia moich rodziców na statku. Tata obejmuje mamę w pasie opierając się o poręcz statku. Nie jestem podobna do żadnego z nich. Przynajmniej tak mi się wydaje. 
Kolejne zdjęcie przedstawia… Mamę w szpitalu. Trzymała na rękach dziecko z białym beciku. To musiałam być ja! 
Odwracam zdjęcie i spostrzegam napis w rogu na dole. 
A. 01.04.1994r. 
Moje plecy oblewają zimne poty i automatycznie dostaję gęsiej skórki. To nie byłam ja! Ale na pewno moja mama i to jest na pewno jej dziecko. Siedziała na łóżku szpitalnym w tym dziwnym ubraniu. Dziecko wygląda na świeże. To oznacza jedno. 
Mam rodzeństwo. 


Autorka: Wiem, że mówiłam, o tygodniowym odstępie między rozdziałami, ale po prostu z początku muszę wszystkim podziękować za wasze (3) komentarze i obserwacje. To naprawdę miło, jak na początek. 
W tym rozdziale też mało chłopaków, ale dajcie czasu wszystko zacznie się powoli rozkręcać cierpliwości proszę! 
Przeżyłyście już załamanie nerwowe tak, jak ja? Szkoła za tydzień... 
A co sądzicie o rozdziale? Czekam na wasze opinię. 
Dobranoc <3 

2 komentarze:

  1. Przez przypadek jakby skopiował Ci się 2 razy, raz z mniejszą czcionką i drugi z większą. Rozdział mi się podoba nawet bardziej niz pierwszy :D Ma w sobie coś, czekam na kolejny! :)x

    OdpowiedzUsuń